czwartek, 11 lipca 2013

Rozkochane w czerni, część II















W związku z tym, że wyjeżdżam jutro na koncerty Anathema i Antimatter, a potem na Seven Festival w Węgorzewie, na którym zagra m.in My Dying Bride nie będę blogował przez najbliższe dni. Foto-relacja i relacja pisana na dniach. Pozostawiam Was z damami w czerni oraz z jednym z moich ulubionych wierszy austriackiej poezji ekspresjonistycznej "Przemiana złego" Georga Trakla (przekład: Andrzej Lam). Do genialnej poezji tego autora będę wracał wielokrotnie.


 

"Jesień: czarne kroczenie skrajem lasu; minuta głuchego zniszczenia; nasłuchuje czoło trędowatego pod nagim drzewem. Dawno miniony wieczór, który teraz opada stopniami z mchu; listopad. Bije dzwon i pasterz prowadzi do wsi stado czarnych i czerwonych koni. Pod leszczyną zielony myśliwy patroszy zwierzynę. Jego dłonie dymią od krwi i cień zwierzęcia wzdycha w listowiu ponad oczami mężczyzny, brunatnie i milcząco; las. Wrony, które pierzchają; trzy. Ich lot przypomina sonatę pełną wyblakłych akordów i męskiej melancholii; cicho rozrzedza się złota chmura. Przy młynie chłopcy rozpalają ogień. Płomień jest bratem najbledszego, a tamten śmieje się spowity w swój włos purpurowy; albo jest to miejsce morderstwa, obok prowadzi kamienista droga. Zniknęły berberysy, coś latami śni w ołowianym powietrzu pod świerkami; strach, zielona ciemność, bulgot tonącego; z gwieździstego stawu wyciąga rybak wielką czarną rybę, z obliczem pełnym okrucieństwa i pomieszania.
Głosy trzciny, sprzeczających się mężczyzn, gdzieś z tyłu kołysze się tamten w czerwonym czółnie na marznących wodach jesieni, żyjąc w ciemnych sagach swego rodu ze skamieniałymi oczami, otwartymi na noc i dziewiczy strach. Złe.
Co zmusza cię, byś stał cicho na rozpadłych schodach, w domu twoich ojców? Ołowiana czerń. Cóż unosisz srebrną dłonią do oczu; powieki opadają jak upojone makiem? Ale przez mury z kamienia widzisz gwiaździste niebo, drogę mleczną, Saturna: czerwone. 
Szalejąc obok muru z kamienia, tłucze się nagie drzewo. O, ty na rozpadłych stopniach: drzewo, gwiazda, kamień! Ty, błękitne zwierzę, co cicho drży; ty, pobladły kapłanie, co zabijasz je przed czarnym ołtarzem. O, twój uśmiech w ciemności, smutny i zły, aż dziecko blednie we śnie. Czerwony płomień wytrysnął z twej dłoni i spłonęła w nim nocna ćma. O, flet światła, flet śmierci. Co zmusiło cię, byś stał cicho na rozpadłych schodach, w domu twoich ojców? Na dole puka w bramę anioł kryształowym palcem. O, piekło snu; ciemna uliczka, brązowy ogródek. Cicho dzwoni w błękitnym wieczorze postać umarłej. Zielone kwiatki igrają wokół niej, a jej oblicze ją opuściło. Albo kłoni się, pobladłe, przed chłodnym czołem mordercy w ciemnościach sieni; adoracja, purpurowy płomień rozkoszy; umierając rzucił się śpiący po czarnych schodach w ciemność.
Ktoś opuścił cię na rozstajach i długo patrzysz wstecz. Srebrny krok w cieniu karłowatych jabłonek. Purpurowo świeci owoc w czarnych gałęziach, a w trawie zrzuca łuskę wąż. O! ciemności; pot, co wystąpił na lodowate czoło, i smutne sny w winie, w wiejskim szynku, pod czarno zadymionym belkowaniem. Ty, jeszcze dzikość wyczarowuje różowe wyspy z brązowej chmury tytoniowego dymu, a z wnętrza dziki krzyk gryfa, gdy leci nad czarnymi skałami w morze, burzę i lód. Ty, zielony metal, a wewnątrz ognista twarz, co chce odejść i śpiewać ze wzgórza kości o mrocznych czasach i promieniejącym upadku anioła. 
O, zwątpienie, co z głuchym krzykiem pada na kolana. Odwiedza cię umarły. Z serca wypływa samobójcza krew i w czarnej brwi gnieździ się niewysłowiona chwila; ciemne spotkanie. Ty - purpurowy księżyc, gdy tamten zjawia się w zielonym cieniu oliwnego drzewa. Podąża za nim nieprzemijająca noc."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz