środa, 14 września 2022

Izzy and the Black Trees i VR Sex w Minodze, 13 września 2022 (fotorelacja)

                                                                         




Na koncert post-punkowców z VR Sex chciałem się wybrać z dwóch następujących powodów: primo, to zespół Andrew Clinco z oniryczno-post-punkowego Drab Majesty (zagrali koncert w Minodze w październiku 2019 roku, na którym oczywiście byłem), secundo, to kawał dobrego, psychodelicznego, okraszonego industrialnymi wpływami post-punka. W tej chwili VR Sex jest już 5-osobowym zespołem, który daje niezłego czadu na scenie. Jednak jako pierwsi zaprezentowali się na scenie Izzy and the Black Trees - poznański zespół indie rockowy. Muzycznie nie moja bajka, aczkolwiek trzeba przyznać, że energii w trakcie ich występu nie brakowało. Czekałem jednak na VR Sex. I się doczekałem. Jakże to jednak odmienna muzyka od łagodniejszego i chwytliwego post-punka/new wave'a Drab Majesty: melodyjna, hałaśliwa, czasem wręcz agresywna, eksplozywna, zniekształcona. Muzycy w białych koszulach, krawatach i ciemnych okularach nie oszczędzali się na scenie, szczególnie drugi wokalista. Koncert zleciał bardzo szybko, trwał około godzinki. Muzycy promowali głównie ostatni album "Rough Dimension" (2022), którego możecie odsłuchać poniżej:

https://vrsex.bandcamp.com/album/rough-dimension

Na koniec kolejna kwestia, którą już poruszałem: zarówno na koncertach Trobar de Morte, Garmarna, jak i VR Sex merch był drogi (ceny CD za 80 zł, czyli mocno empikowe). Lubię kupować merch od fajnych zespołów, ale w rozsądnych cenach. Tak było np. na koncercie Linea Aspera we Wrocławiu. Ceny albumów zespołu na CD za 50 zł (kupiłem oba), winyla za 100 zł. Może warto obniżyć ceny merchu w trakcie polskich koncertów, co skłoni ludzi takich jak ja do kupienia albumu? 

Rozumiem, że mamy do czynienia z błędnym kołem. Trasy zespołów robią się coraz droższe, co skutkuje droższymi cenami biletów i droższym merchem. A przecież mniej znane zespoły żyją głównie z tras i sprzedaży merchu. Jednak w czasie pandemii, rozhasanej inflacji i kryzysu energetycznego muzyka (ogólnie rzecz biorąc kultura) przestaje być potrzebna, wpierw liczą się czynsz, rachunki, wydatki na żywność. Być może wskutek rosnących kosztów tras i mniejszego napływu widowni mniejsze zespoły będą skazane w przyszłości na regionalne trasy i występy festiwalowe. Nie będzie opłacało im się ruszać w trasy międzynarodowe. Inna sprawa, że kluby muzyczne znikają jeden za drugim z większych miast np. Pogłos w Warszawie. Do ich zamknięcia przyczyniają się rosnące koszty energii i ogrzewania. Media społecznościowe redukują potrzebę fizycznego socjalizowania się z innymi. Trwa niestety dekada Tik Toka, Facebooka, Netflixa i Instagrama czy randkowania online. Zarówno w metalu, jak i muzyce gotyckiej istnieją tysiące zespołów, które walczą o uwagę i support słuchacza i szukają słuchaczy online. Sam łapię się na tym, że gigantyczna liczba fajnych zespołów zapewne mi umyka, bo nie mam czasu na to, by je odnajdywać. Mniejsze zespoły mają trudniej, by się przebić i zostać docenione. Być może nadejdzie czas przewagi koncertów festiwalowych i małych regionalnych tras nad trasami międzynarodowymi. Osobiście uwielbiam koncerty klubowe, gdyż mogę na nich poczuć większą więź z muzyką danego zespołu czy artysty. Wielkie i wysokobudżetowe koncerty stadionowe raczej mnie nie interesują, gdyż są wyzute z intymności. Wolę zahaczyć o jakiś koncert klubowy czy mniejszy festiwal a la Castle Party, niż jechać na Rammstein, The Cure czy Metallica. Oczywiście są osoby, które lubią także i takie wielkie koncerty (widowiska). I bardzo dobrze. Nie musimy wszyscy być jednakowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz