Takie koncerty jak powyższy udowadniają że niestety doom deathowe czy funeral doom nie cieszą się w Polsce nadmierną estymą. No bo jak inaczej wytłumaczyć słabą frekwencję na wczorajszym koncercie Shores of Null, Mourning Beloveth i Hooded Menace? Ok, termin (roboczy czwartek) też się mógł do tego przysłużyć, ale moim zdaniem muzyka doom metalowa w Polsce jest traktowana przez metalowców po macoszemu. Niektóre koncerty black metalowe np. Mgły są wyprzedane w ciągu paru dni, na gig Carcass, Obituary, Voivid i Napalm Death przychodzi do warszawskiej Progresji 2000 ludzi (nie byłem, ale wiem z wiarygodnego źródła od osoby, która uczestniczyła w owym koncercie), a gig Irlandczyków z Mourning Beloveth i Finów z Hooded Menace przyciąga raptem 30, może 40 osób. Osobiście marzy mi się aby doświadczyć w Polsce na żywo doom metalu np. Skepticism czy Evoken, ale ile osób tak naprawdę przyszłoby zobaczyć te zespoły?
Zatem wczoraj we wrocławskiej Ciemnej Stronie Miasta zgromadzeni niezbyt tłumnie fani mieli do czynienia z koncertem kameralnym. Musiałem przyjechać, gdyż uwielbiam death doom, doom death, black doom czy funeral doom. Niestety doszło do półgodzinnej obsuwy, która zaważyła na tym że nie mogłem zobaczyć koncertu Hooded Menace do końca, stąd mam pewien niedosyt. Wykupiłem bilet na nocny pociąg powrotny do Poznania o godzinie 23.37 sądząc że uda mi się zobaczyć gig Finów w pełni. Niestety Finowie rozpoczęli swój występ dopiero o 22.40, a o 23.18 opuściłem klub, bo inaczej bym na pociąg nie zdążył.
Lecz po kolei. Włosi z Shores of Null zaczęli grać o 20, choć mieli według rozpiski zacząć o 19.30. To zaważyło o późniejszym niż przewidywany zakończeniu koncertu. Zespół z Rzymu ma na koncie jedynie wydany przez Candlelight Records w 2014 roku debiutancki album "Quiescence". Gdy tak obcowałem z muzyką Włochów na żywo miałem skojarzenia z Katatonią, Amorphis, Swallow the Sun i ich krajanami z The Foreshadowing. W melodyjnej i chwytliwej muzyce Włochów odnalazłem też wpływy gothic doom metalu a la Draconian czy progresywnego rocka. Na pewno jest to kawał świeżej i interesującej muzyki - choćby przez pryzmat możliwości wokalnych Davide Straccione, który umie zarówno łagodnie zaśpiewać, jaki i zaryczeć w stosownym momencie. Jednak nie do końca jest to doom metal, jaki lubię - za mało w muzyce Shores of Null wolnego miażdżenia i depresji. Ba, odniosłem wrażenie że muzyka Shores of Null podnosi na duchu. Mimo wszystko zespół ciekawy, oferujący zróżnicowane dźwięki. Ich muzyka na żywo może się spodobać.
Irlandczycy z Mourning Beloveth zaczęli grać około godziny 21.20. I rzecz jasna ich godzinny koncert spełnił wszelkie moje oczekiwania. W końcu to już weterani ciężkiego i posępnego doom death metalu, którzy istnieją od 1992 roku i mają już w swoim dorobku muzycznym parę albumów m.in. rewelacyjny "Formless" z 2013 roku. Mourning Beloveth to esencja doom death metalu - powolne miażdżenie gitarowymi riffami, głębokie partie perkusji i brutalny growling Darrena Moore'a co pewien czas występujący na przemian z epickimi czystymi wokalami Franka Brennana. Długie i hipnotyczne kompozycje i warstwa liryczna ociekająca bólem, cierpieniem, śmiercią. Zaiste szkoda że Mourning Beloveth nie są tak znani jaki ich krajani z Primordial, bo na to w pełni zasługują. Koncert rewelacyjny, stałem wmurowany pod sceną chłonąc tą piękną doom deathową potęgę. Jeszcze przed koncertem Irlandczyków zakupiłem ich najnowszy album (limitowana do 100 sztuk srebrna edycja) "Rust & Bone", którego premiera dopiero w styczniu 2016 roku. Odsłuch niebawem, może też napiszę recenzję.
Mourning Beloveth zakończyli gig przed 22.20, a potem sceną zawładnęli zakapturzeni Finowie z Hooded Menace. Choć nie dane mi było zobaczyć ich koncertu do końca, te 4-5 kawałków (z siedmiu zagranych) sprawiło mi kupę radochy. Hooded Menace to cmentarna death doom metalowa bestia inspirowana horrorami i kinem eksploatacji z lat 70-tych i 80-tych. I jak tu Finów nie lubić? W ich muzyce tkwi pierwiastek przyczajonej grozy, a duszna atmosfera horroru zdaje się wyciekać z każdego dźwięku. Potęgę zniekształconych doom metalowych riffów (ździebko podlanych psychodelią) odczuwa się wręcz fizjologicznie, a growle Lasse Pyykkö sprawiają wrażenie jakby dochodziły z otchłani. Zresztą Finowie są mistrzami takiego abisalnego doom metalu, czego dowodem jest np. Tyranny. Lubicie dźwięki z otwartej krypty martwych templariuszy (nieprzypadkowo powołuję się tutaj na tetralogię "Blind Dead" Amando de Ossorio)? Hooded Menace to kapela dla was. Set-lista Hooded Menace: "Blood for the Burning Oath / Dungeons of the Disembodied", "Fulfill the Curse", "The Love Song of Gotho, Hunchback of the Morgue", "Night of the Deathcult", "Elysium of Dripping Death", "The House of Hammer" i coś jeszcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz