wtorek, 29 grudnia 2015

Mgła "Exercises In Futility" (2015) - recenzja
























Dziś rano dotarła do mnie informacja o śmierci lidera Motörhead, Lemmy Kilimistera, ikony wulgarnego i nieokrzesanego rock'n'rolla. Lemmy zmarł krótko po swoich 70-tych urodzinach - przyczyna zgonu: agresywny nowotwór w mózgu i szyi. Nigdy nie byłem wielkim fanem Motörhead, ale doceniam to co Lemmy zrobił dla ciężkiego grania. Osobiście znam osoby dla których śmierć Lemmy'ego okazała się dużym ciosem. Czemu o tym wspominam w tekście o płycie Mgły? Ano dlatego że widmo śmierci sprzyja refleksji o marności ludzkiej egzystencji. Rzeczywistość chorób, śmierci i rozkładu to rzeczywistość nękająca każdego człowieka. Owszem, są idealiści i wizjonerzy, którzy usiłują wydłużyć ludzkie życie - pytanie tylko po co? Naturalną koleją rzeczy jest umrzeć (po przekazaniu swojego materiału genetycznego albo nie), kiedy przyjdzie na to stosowny (czasem dość niespodziewany) czas. Częściej w samotności, rzadziej w otoczeniu życzliwych jednostek. W pewnym sensie zazdroszczę osobom, które bezpowrotnie odeszły, ale ich dokonania & osiągnięcia żyją w świadomości pokoleń. Nie wierzę w istnienie życia pozagrobowego i nie mam na razie powodów, by stać się człowiekiem spirytualnym. Owa spirytualna próżnia nieuchronnie prowadzi mnie do mizantropii, dlatego też black metal Mgły głęboko rezonuje z moją osobowością. Nie oznacza to wcale że jestem aspołecznym odludkiem - ciągnie mnie do ludzi empatycznych, wrażliwych, dzielących ze mną pasje i zainteresowania. Przypominam sobie w chwili pisania tych słów niedawny krakowski koncert Mgły - Mikołaj Żentara i pozostali muzycy Mgły w maskach, kapturach i skórzanych kurtkach, statyczni, bezosobowi, jakby zrezygnowani. Już czarno-biała okładka "Excercises In Futility" wiele mówi o zawartości muzycznej trzeciego albumu Mgły. Żałosna ludzka forma w kajdanach egzystencji, zrozpaczona, ślepa, wyzuta z nadziei. A potem zaczyna lecieć muzyka... black metalowe hymny o zmarnotrawionym, apatycznym i beznadziejnym ludzkim życiu. Oczekiwaniu na mniej lub bardziej bolesną/gwałtowną śmierć. Rynsztok egzystencji, nieustanny strach. I groza.

"Exercises In Futility" nurza się w czystym jak łza strumieniu nihilizmu i goryczy. Jednocześnie atmosfera tego krążka jest niewiarygodnie gęsta, skondensowana, ściśliwa. Podoba mi się nie tylko przekaz tej muzyki, ale też idealnie skrojona produkcja "EIF": ostre niczym brzytwa, a co za tym idzie fascynujące gitary, gwałtownie pulsująca perkusja (Darkside jest świetnym muzykiem!) czy pełne nienawiści i zrezygnowania wokale Mikołaja. Kipiący od frustracji black metal Mgły jest jednak bestią ulegającą częstym metamorfozom. Wolniejsze fragmenty fachowo przeplatają się z bardziej agresywnymi i jadowitymi partiami. Króluje smutek, rozczarowanie, ponurość, lecz także spokój, pogodzenie się splecione z rezygnacją. Czyżby ludzka egzystencja naprawdę była tak pusta, jałowa i pozbawiona znaczenia? Zwłaszcza w odniesieniu do monstrualnego ogromu kosmosu, na który składa się widzialna materia, ciemna materia i ciemna energia. Nie mi to oceniać, choć często odczuwam niepokojący bezsens istnienia. Nadal jednak mimo rozczarowań zdarza mi się zachwycać ulotnymi chwilami, doceniać ludzką życzliwość i zwalniać tempo, by popatrzeć na piękno przyrody.

O "Exercises In Futility" można było nawet ostatnio przeczytać w Gazecie Wyborczej. Black metal przestaje być produktem podziemi, skoro mainstreamowa prasa zaczyna go zauważać. Nie sądziłem że takie czasy kiedykolwiek przyjdą, a jednak. Bo do pewnego czasu o black metalu czy death metalu wspominano zazwyczaj w kontekście szerzącego się rzekomo w Polsce satanizmu na zasadzie ostrzegania przed 'zgubnym wpływem' tego typu muzyki na młodzież. Oczywiście prym wiodą w tym media katolickie i wszelkiej maści brukowce dla mało wybrednych czytelników. Chcąc nie chcąc Mgła staje się zespołem coraz bardziej rozpoznawalnym i rodzimą wizytówką (jak Vader, Decapitated czy Behemoth), ale Mikołaj Żentara i Darkside mają to gdzieś. Po prostu robią swoje. Chwała im za to.

Link do odsłuchu, jeśli ktoś jeszcze nie zna: https://www.youtube.com/watch?v=TvGPAVTYfXI

2 komentarze:

  1. A mnie black metal (niezależnie od jego źródeł) otwiera całkowicie na transcendencje, na byt, na sens, a nie na nihilizm i pustkę .... Z resztą jak każda sztuka. Piękno jest otwierające a nie zamykające. No chyba, że neutralne, a tylko my ludzie nadajemy mu interpretację. Ale nawet jeśli my ją nadajemy to i tak sensowniej nadawać interpretację pozytywną :-) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa osobista recenzja :) czytałem gdzieś obok na google, chyba rezenzje serwisu Pitchwork i oni podobnie zaskakująco zakończyli "Pozytwem" tekst :

    "No, Futility doesn't sell you the promise of a better world taken like gummy vitamins. But by offering no promises, it does open you up to take control for yourself, and what's more positive than that?".

    Ciekawe macie spostrzeżenia! Ja tam z post-blackiem po prostu płynę i faluję. A teksty czasami lekko poczytam w pracy, jako bonus do już świetnej płyty, muzyki. Pozdrawiam!

    P.s. a czasami taki bonus potrafi być taką bombą że piosenka zyskuje dodatkowych paru wymiarów głębi, albo wyrwie serce z kręgosłupem, jak ostatnio mi Odraza :P

    OdpowiedzUsuń