Często zastanawiam się jaki będzie los Ziemi oraz ludzkości powiedzmy za 100-200 lat. Nie da się ukryć że ludzi nowoczesnych można śmiało określić jako najbardziej ekspansywny i inwazyjny gatunek tej planety. Nie uważam się za wojującego ekologa, ale martwi mnie antropogeniczne globalne ocieplenie, nadmierna wycinka tropikalnych lasów pod uprawy, lokalne wymierania endemicznych gatunków zwierząt i roślin, bielenie raf koralowych, topnienie arktycznej pokrywy lodowej czy rabunkowa gospodarka wodna. Wcale nie pociesza mnie także wzrost populacji ludzkiej i postępująca urbanizacja - w 2050 roku ludzi ma być na Ziemi 10 miliardów. W końcu każdy nowy człowiek potrzebuje pożywienia, wody i energii. Czy Ziemia sprosta takiej ilości ludzi? A może do tego czasu ludzie zaczną kolonizować już Marsa i pozaziemskie księżyce takie jak Tytan czy Europa? Być może się tego nie dowiem, bo w 2050 roku mogę już nie żyć. Śmierć często nadchodzi w najbardziej nieoczekiwanym momencie, a w tym roku już się o nią otarłem. Bardzo podoba mi się opis zmian naukowca Paula Crutzena charakteryzujących holocen (być może już wkrótce holocen stanie się antropocenem). Aż go tutaj zacytuję: "1) Ludzka działalność zmieniła od jednej trzeciej do jednej drugiej powierzchni lądów. 2) Na większości największych rzek świata zostały wybudowane tamy bądź zmieniono ich bieg. 3) Fabryki nawozów produkują więcej azotu, niż wytwarzają wszystkie ziemskie ekosystemy. 4) Rybołówstwo niszczy ponad jedną trzecią podstawowych wytworów wód przybrzeżnych oceanów. 5) Ludzie wykorzystują ponad połowę łatwo dostępnej słodkiej wody". Ingerencja ludzkości np. w skład atmosfery jest niepodważalna, a przyczynia się do tego spalanie paliw kopalnych i wycinka drzew. Zatem pompujmy dalej dwutlenek węgla i metan do atmosfery, a będzie niewesoło. Oczywiście zawsze znajdą się denialiści zmian klimatycznych, wśród których dominują konserwatyści i religijni ortodoksi. Mniejsza z tym. Są to ludzie przyzwyczajeni do dogmatów i zero-jedynkowego myślenia.
Paradoksalnie to ludzka kreatywność może stać za 'końcem świata'. Ta sama ludzka kreatywność stara się zapobiec szóstemu wymieraniu poprzez próby ratowania gatunków bliskich wymarciu. Naprawdę smutno się czyta w książce Kolbert o całkowitym wybiciu alki olbrzymiej na Islandii (ostatni ptak tego gatunku został zabity latem 1821 roku na wysepce Eldey) oraz nielota dodo na Nowej Zelandii. Do wymierania przyczyniają się także gatunki inwazyjne (chrząszcze, grzyby, komary, węże, szczury, australijskie króliki, patogeny) przenoszone globalnie arteriami międzynarodowego transportu towarów i turystyki. Przykładowo pewien grzyb wymordował niemal całkowicie populację panamskiej złotej żaby. To prawdopodobnie Homo sapiens przyczynił się do wyginięcia neandertalczyków, choć z nimi spółkował (mamy obecnie do 4 procent genów neandertalczyków). Co znamienne i zarazem bardzo smutne, spada populacja żyjących dziko szympansów i goryli - przetrzebiamy własne drzewo genealogiczne. Czy zatem jesteśmy skazani w dalszej perspektywie na oglądanie ostatnich osobników niektórych zwierząt w ogrodach zoologicznych i pilnie strzeżonych rezerwatach? Na to się zanosi.
Polski geolog Jan Zalasiewicz twierdzi że szóste wymieranie mogą przeżyć (a potem dalej ewoluować np. poprzez gigantyzm) szczury, nieodłączni towarzysze człowieka. To całkiem możliwe że to właśnie szczury zawładną Ziemią, gdy już na niej zabraknie człowieka (albo nie). Całkiem mrożąca krew w żyłach post-apokaliptyczna perspektywa. Kolbert w "Szóstym wymieraniu" skupia się nie tylko na szóstym wymieraniu w antropocenie, opisuje także (z pomocą wielu naukowców) te przeszłe wymierania m.in. kredowe (asteroida, krater impaktowy Chicxulub) czy permskie (trapy syberyjskie, wulkanizm). Książka do pilnego przeczytania i refleksji.
Na zdjęciach endemiczny szczur wielkości kota zamieszkujący krater wygasłego wulkanu Bosavi w Papui Nowej Gwinei oraz syndrom białego nosa - grzyb dziesiątkujący populacje jaskiniowych nietoperzy (m.in. nocków) w USA i w Europie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz