poniedziałek, 29 września 2014
Abusiveness "Bramy Nawii" (2014) - recenzja
Kolejna porcja black metalowego barbarzyństwa z Arachnophobia Records. Tym razem zniszczenie i pożogę sieją lublinianie z Abusiveness. Kapela w kręgach podziemnych raczej znana i szanowana, istniejąca od 1991 roku i mająca na koncie dema, splity, Ep-ki, single plus cztery długograje z "Bramami Nawii" włącznie. Niezmiernie rajcuję mnie w Abusiveness płynność połączenia wulgarnej agresji z techniczną otoczką owego pogańskiego huraganu. Nie inaczej jest w przypadku czwartego krążka Abusiveness "Bramy Nawii", gdzie doświadczonej hordzie z Lublina udało się w idealny sposób połączyć black metalowe bestialstwo z patosem i nutą melancholii. Nadto czwarta w dorobku lubelskiej kapeli płyta studyjna jest materiałem zróżnicowanym, wielowymiarowym, kipiącym od furii i zarazem podniosłym. Brzmi świeżo i z pazurem. Bardzo przypadła mi do gustu opiewająca honor i wojnę warstwa liryczna "Bram Nawii" za którą odpowiada wokalista, gitarzysta i klawiszowiec zespołu Mścisław. W jej skład wchodzi m.in. wiersz Włodzimierza Wnuka "Żywe kamienie" oraz poemat nieznanego autora "Niezłomni". Generalnie uważam użycie naszego rodzimego języka w pogańskim black metalu za konieczne, co też udowadniają Stworz czy Abusiveness. Gościnnie na "Bramach Nawii" udzielili się tacy muzycy jak Xaos Oblivion, Sonneillon (Blaze of Perdition) czy Knjaz Varggoth (Nokturnal Mortuum), a za rewelacyjną oprawą graficzną stoi mój znajomy Robert A. von Ritter, który ma ogromny talent rysowniczy.
Od strony muzycznej mamy tutaj do czynienia z chorobliwie agresywnym pogańskim black metalem, który nie zna co to miłosierdzie. Na uwagę zasługuje chociażby miażdżąca praca perkusisty Wizuna. W trakcie tragicznego wypadku samochodowego w Austrii w listopadzie 2013 roku będący jednocześnie pałkerem black metalowego Blaze of Perdition i death metalowego Deivos Wizun odniósł poważne obrażenia, ale z tego co mi wiadomo powrócił już do formy. Opętańczo szybkie partie perkusji nagrał na "Bramy Nawii" jeszcze przed tym wypadkiem. Wokalista Mścisław dysponuje bestialskim black metalowym skrzekiem, acz przykładowo we wspaniałych "Żywych kamieniach" korzysta z jęczącej maniery wokalnej Attily Csihara, obecnego wokalisty Mayhem. Nie mam nic przeciwko takiemu zróżnicowaniu wokalnemu; dodaje to temu kawałkowi jakże wskazanej głębi emocjonalnej. Przykładami bezlitosnej black metalowej nawałnicy są "W górę chorągwie", w którym wyczuwam wpływy grobowego death metalu, a także morderczo intensywny "Niezłomni" z piękną solówką. Wokalna narracja i kolejna fantastyczna solówka pojawiają się w melodyjnym "Lędziańska krew". Nie będę analizował tego materiału dalej, po prostu otwórzcie Bramy Nawii bez wahania i wędrujcie przez podziemny świat przedchrześcijańskiej Słowiańszczyzny. Abusiveness stanie się Waszym przewodnikiem. Swoją drogą chętnie bym zobaczył ów zespół na żywo, bo jak sięgam pamięcią chyba jeszcze nie miałem okazji widzieć ich koncertu.
"Proces" z "Bram Nawii" (2014): https://www.youtube.com/watch?v=gskRWzOqrKQ
Mikroorganizmy z antarktycznego jeziora Whillans
Jakoś ominęła ta informacja, a jest niezwykle ważna z punktu widzenia astrobiologii i poszukiwań pozaziemskich organizmów np. w podlodowym oceanie Europy, księżyca Jowisza. 20 sierpnia 2014 roku świat nauki obiegła wiadomość o odkryciu blisko 4000 gatunków mikrobów zamieszkujących antarktyczne jezioro Whillans, które znajduje się pod 800 metrową warstwą lodu w Zachodniej Antarktydzie. To pierwsze żywe organizmy kiedykolwiek wydobyte z podlodowego antarktycznego jeziora. Aktywny ekosystem mikrobiologiczny. Co ciekawe, pod pokrywą lodową Antarktydy znajduje się blisko 400 jezior, a także masyw górski Gamburcewa. Odkrycie amerykańskich mikrobiologów i glacjologów opisane potem w "Nature" zapewne stanie się zaczynem do dalszych poszukiwań życia w podlodowych jeziorach Antarktydy, w świecie do którego przez miliony lat nie docierały promienie Słońca. Wiertacze dotarli do jeziora Whillans już w styczniu 2013 roku i wydobyli z niego litry mulistej wody w kolorze herbaty. Pierwsze testy w laboratorium ujawniły bogaty ekosystem mikroorganizmów zamieszkujących wody jeziora Whillans. Naliczono 3391 jednokomórkowców w 30 litrach wody z jeziora i 8 wydobytych z dna rdzeniach. Mieszkańcy jeziora Whillans to jednokomórkowce pobierające związki organiczne z wody i jeziornego mułu, w tym bakterie oraz archeony, które utleniają amoniak. Gdy archeony umierają stają się pokarmem dla innych jednokomórkowców, które utleniają siarkę. Żyją tam także mikroby utleniające żelazo oraz bakterie sycące się metanem. Głębokość jeziora Whillans wynosi zaledwie 2 metry, a rozmiar 60 km kwadratowych, zaś temperatura jego wody wynosi -0.5 stopnia Celsjusza. Skąd narodziło się życie w absolutnej ciemności jeziora Whillans? Czy zostało tam uwięzione? Czy przybyło z innego miejsca? Czy pod marsjańskimi czapami lodowymi żyją mikroorganizmy? Nie tylko ja chciałbym poznać odpowiedzi na te pytania.
Przykładowe mikroby jakie znaleziono w jeziorze Whillans: Betaproteobacteria (Sideroxydans lithotrophicus, Polaromonas glacialis, Nitrotoga sp., Thiobacillus denitrificans), Thaumarchaeota (Nitrososphaera viennensis, N. gargensis, Nitrosoarchaeum koreensis, Cenarchaeum symbiosum, Nitrosopumilus maritimus), Gammaproteobacteria (Methylobacter tundripaludum), Deltaproteobacteria, Actinobacteria, Chloroflexi, Bacteriodetes, itd. Na zdjęciach lokalizacja podlodowego jeziora Whillans oraz jeden z mieszkańców jeziora o sferycznej morfologii - obraz ze skaningowego mikroskopu elektronowego (SEM).
czwartek, 25 września 2014
Wzrost liczby masowych morderstw w USA przy użyciu broni balnej
Interesująca statystyka. Agenci FBI wespół z badaczami Uniwersytetu Texas State przeanalizowali dane ze 160 incydentów tego typu w latach 2000-2013. Wniosek jest dość niepokojący: w pierwszych siedmiu latach było przeciętnie 6.4 incydentów masowego strzelania do ludzi, w ciągu ostatnich siedmiu lat ta liczba podskoczyła do 16.4. Masowy morderca tzw. 'aktywny strzelec' w nomenklaturze FBI próbuje zabijać ludzi w zaludnionym bądź zamkniętym obszarze. Czyni to zazwyczaj w szkołach, placówkach edukacyjnych, strefach biznesowych czy komercyjnych (70% incydentów tego typu). Ataki zazwyczaj mają miejsce bardzo szybko - 60% z nich zakończyło się zanim policja zdążyła przyjechać na miejsce ataku. Przynajmniej dwie trzecie z incydentów tego typu trwało nie dłużej niż pięć minut. Wielu ze sprawców masowych morderstw przy użyciu broni palnej fascynowało się przeszłymi dokonaniami innych 'aktywnych strzelców'. I tak 16 kwietnia 2007 roku 23-letni Seung-Hui Cho zastrzelił 32 osoby i zranił 17 na Uniwersytecie Virgin Tech w Blacksburgu. 5 listopada 2009 roku w bazie wojskowej Fort Hood w Teksasie doszło do kolejnego incydentu. Major i wojskowy psychiatra Nidal Malik Hasan zastrzelił 13 osób i zranił ponad 30. 20 lipca 2012 roku James Eagan Holmes w trakcie nocnej premiery "The Dark Knight Rises"/"Mroczny Rycerz powstaje" (2012) Christophera Nolana obrzucił pełną salę kinową w Aurora, Kolorado grantami z gazem łzawiącym i zaczął strzelać do widowni. Zabił 12 osób, zranił 70. Wreszcie 14 grudnia 2012 roku doszło do strzelaniny w szkole podstawowej Sandy Hook w Newton w stanie Connecticut, w której zginęło 27 osób, w tym 20 dzieci w wieku od 6 do 7 lat. 20-letni sprawca masakry Adam Lanza popełnił samobójstwo. Wszystkie analizowane incydenty objęły łącznie 1043 ofiary (włączając osoby zabite i ranione - z wyłączeniem śmierci sprawcy). W 40% tego typu incydentów sprawca popełnił samobójstwo na miejscu masowego morderstwa. 10% analizowanych incydentów miało miejsce w placówkach rządowych bądź militarnych, 4% w miejscach kultu religijnego. We wszystkich incydentach (poza dwoma) zabijał pojedynczy strzelec, w sześciu przypadkach sprawcami okazały się kobiety. W przynajmniej 15 incydentach sprawca obrał sobie za cel członków rodziny. W połowie z tych przypadków kontynuował strzelanie przemieszczając się do innej lokalizacji. Przynajmniej pięciu sprawców czterech incydentów wciąż pozostaje na wolności.
Na zdjęciach sprawca masakry Virgin Tech Seung-Hui Cho pozujący z młotkiem oraz kadr z koreańskiego filmu "Oldboy" (2003), masakra w szkole Columbine w kwietniu 1999 roku, zdjęcie ze szkoły podstawowej Sandy Hook oraz jej wyburzenie w listopadzie 2013 roku, maska gazowa pozostawiona przez Jamesa Holmesa, a także policja przy kinie.
niedziela, 21 września 2014
Armada, Nebiros, Panychida i Arkona w Bazylu, 20 września 2014 (fotorelacja)
W zasadzie nie ma sensu w tym akurat przypadku pisać jakiejś relacji, bo jak chodzę do Bazyla na koncerty regularnie to z takim rozczarowaniem się nie spotkałem. Nie chodzi o to, że zespoły nie stanęły na wysokości zadania, ale bardziej o kwestie organizacji tego koncertu. Ale po kolei. W Bazylu stawiłem się po 18.20 i od razu poleciałem na stoisko z merchem. Z racji tego że uzupełniam powoli swoją kolekcję death doom/funeral doomową na CD zakupiłem sobie od Eryka z Old Temple bułgarski symfoniczno-black doom metalowy Darkflight "Closure" (2014), Mournful Congregation "The Monad of Creation" (2005 - wreszcie, bo uwielbiam ten album, lepiej późno niż wcale), a także kompilację Desiderii Marginis "Thaw" z Zoharum. Jestem w trakcie słuchania wciągającego w przepastną otchłań dark ambientu Desiderii Marginis i zastanawiam się czy warto w ogóle pisać o wczorajszym koncercie.
Oczywiście wszystko zaczęło się z opóźnieniem, ale po występie Meksykanów z death metalowego Armada nic nie wskazywało, że zrobi się tak nerwowo. Meksykanie z Armada zaprezentowali intensywny śmierć metalowy set na który złożyły się kawałki z dema "We Were Born to Die" (2012). Widać że chłopaki lubią grać na scenie (i przy okazji łoić browary), zresztą odniosłem wrażenie, że zbratali się z polską widownią. Ich półgodzinny koncert został ciepło przyjęty przez widownię, może dlatego, że metalowcy z Ameryki Łacińskiej potrafią być szaleni. Problemy zaczęły się przy koncercie black metalowego Nebiros z Berlina. Słyszałem ongiś ich bluźnierczy black metalowy rzyg w hołdzie old-schoolowej prymitywnej szkole black metalu a la Beherit "Kurwa Satana" (2008), zatem chciałem zobaczyć ich na żywo. Nebiros zagrali pięć kawałków, ich potrwał może ze 20 minut i przerwali granie... choć widownia domagała się kontynuowania koncertu. Mnie też się on podobał, zatem niedosyt pozostał spory. Jeszcze większe kpiny miały miejsce z koncertem Czechów z Panychida. Honza ongiś podesłał mi ich najnowszy materiał "Grief for an Idol" (2014), płytka mi się spodobała, więc nadarzyła się idealna okazja zobaczenia Czechów z Plzeň na żywo. Co ciekawe, kiedy Panychida zaczęli grać pod sceną pojawił się pewien osobnik, który gestami nakazywał im, żeby przestali. Nie wiem jaka była jego rola w organizacji tego koncertu, ale co to kurwa ma być? Owszem, koncert był znacznie opóźniony, ale nie może być tak, że zespołom przerywa się w graniu, tym bardziej że ich rolą jest zaprezentowanie muzyki na żywo. Muzycy Panychida schodząc ze sceny po 15 minutach grania (zagrali zaledwie trzy kawałki!) byli autentycznie wkurwieni. Rozmawiałem potem krótko z ich wokalistą, który powiedział mi, że nie po to jechali setki kilometrów, żeby zagrać w Poznaniu trzy numery, a 19 września w Chorzowie bez problemu odegrali cały set składający się z 10 kawałków. Ba, podobno chciano, żeby ich koncert w ogóle został anulowany. Moja teoria jest taka: albo zespoły miały jakiś napięty grafik godzinowy i musiały się wyrobić w czasie albo po prostu pewne osoby próbowały ratować sytuację związaną z opóźnieniami chcąc by Arkona grała jak najdłużej (jako kapela najbardziej znana z tej trasy). Co i tak nie zostało spełnione, bo rodzima pagan black metalowa Arkona także zagrała z pięć numerów, w tym "Epidemia rozczarowania i nędza duchowa" oraz "Przyszły zdrajca chrześcijańskiej masy". Zdaję sobie sprawę, że Arkona daje świetne, pełne jadu i podniosłości koncerty, więc po ich króciutkim gigu opuszczałem salę ze sporym poczuciem niedosytu. Nadto w trakcie ich gigu doszło do przejawów agresji, których szkoda mi w ogóle komentować. Jako ostatni mieli zagrać black metalowcy z czeskiego Inferno... i w ogóle nie zagrali. Kpiny jakieś. Koncert w Poznaniu został zarżnięty przez opóźnienia i błędy organizacyjne. Oby taka sytuacja już się więcej w Bazylu nie powtórzyła.
czwartek, 18 września 2014
Jako w piekle, tak i na Ziemi/As Above, So Below (2014) - recenzja
Paryskie katakumby grzebalne to interesujące miejsce. Sieć podziemnych ossuariów, w których spoczywają kości sześciu milionów ludzi. l'Ossuaire Municipal. Największy Grób Świata. Repozytorium ludzkich kości. Podziemna kraina przesycona zapachem śmierci. Czaszki i kości udowe ułożone rzędami na ścianach, a także minerały wszelakie znajdowane w podziemiach Paryża. Pozostałości szkieletów noszące ślady rozmaitych deformacji. Poetyckie inskrypcje informujące wędrowców o tym, gdzie się znajdują i co na nich czeka. Dostać się do paryskich katakumb można poprzez wejście w Barrière d'Enfer. Zejście 19 metrów w dół przerywane jedynie przez odgłosy niedalekich cieków wodnych, potem wędrówka długim i wijącym się korytarzem z zaprawionych kamieni, wreszcie wędrowiec staje przed inskrypcją "Arrête! C'est ici l'empire de la Mort" ("Zatrzymaj się! Tutaj leży Imperium Śmierci") - a tam czekają na niego korytarze i pieczary ułożonych w rzędach kości, niekiedy z pietyzmem zaaranżowanych, a także zardzewiałe wrota prowadzące w głąb ziejących ciemnością korytarzy nie przeznaczonych do turystycznych wizyt. Ściany katakumb pokrywają graffiti, niektóre pochodzące z XVIII wieku. Reżyser "The Poughkeepsie Tapes" (2007) i "Quarantine" (2008) John Eric Dowdle postanowił osadzić fabułę horroru "As Above, So Below" (2014) właśnie w tej tkance podziemnych ossuariów. I wyszło to filmowi na dobre, nadało mu jakże efektownej i dusznej autentyczności.
Przypominająca mi nieco młodą Tori Amos Scarlett Marlowe (Perdita Weeks) jest nie znającą strachu profesor archeologii, która poszukuje śladów istnienia legendarnego kamienia filozoficznego za pomocą którego alchemicy próbowali przekształcić metale nieszlachetne (np. rtęć czy ołów) w złoto lub srebro za pomocą tzw. transmutacji. Poszukiwania zaprowadzają ją z Iranu w głąb paryskich katakumb, gdzie ma istnieć sekretne pomieszczenie z owym lapis philosophorum. Oczywiście Scarlett nie udaje się na poszukiwania sama. Do pomocy zabiera czarnoskórego kamerzystę imieniem Benji, znającego aramejski kolegę-renowatora starych dzwonów George'a, francuskiego przyjaciela Papillona, jego dziewczynę Siouxsie (sympatyczne nawiązanie do gotycko rockowej/post-punkowej formacji Siouxsie and the Banshees) i ich przyjaciela Zeda. Nie spodziewają się, że tam na dole czyha na nich obłęd i śmierć.
Oczywiście w trakcie kinowej projekcji "Jako w piekle, tak i na Ziemi" nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że mam do czynienia z filmem zbliżonym pod kątem klaustrofobicznego nastroju do głośnego "Zejścia" (2006) Neila Marshalla. Natomiast fabuła jest definitywnie inna i nieco nawiązuje do alchemii (pamiętacie może genialny początek "Inferno" (1980) w reżyserii Dario Argento, w którym sporo było alchemicznej symboliki?). Oprócz poszukiwań kamienia filozoficznego oraz inskrypcji i symboliki alchemicznej na Porta Alchemica pojawia się w filmie chociażby formuła alchemiczna V.I.T.R.I.O.L (vitriol to nic innego niż kwas siarkowy rozpuszczający metale - poza złotem, rzecz jasna). V.I.T.R.I.O.L znaczy tyle co 'Visita Interiora Terrae Rectificando Invenies Occultum Lapidem', czyli w wolnym tłumaczeniu "Odwiedź Głębię Ziemi; Przez Oczyszczenie Znajdziesz Tam Ukryty Kamień".
Generalnie z rezerwą podchodzę do horrorów kręconych kamerą z ręki a la "The Blair Witch Project" czy "[Rec]", gdyż uważam, że niewiele nowego można w tym sub-gatunku pokazać, tudzież odkryć (poza tym rozedrgana kamera często mnie drażni). Niemniej muszę przyznać, że największym atutem "As Above, So Below" (2014) jest niewątpliwie lokalizacja - posępne podziemne cmentarzysko Paryża pełne dziur, korytarzy, zawalonych chodników i mroku. Ekipa poszukiwaczy kamienia filozoficznego zostaje uwięziona tam pod ziemią. Ich rzeczywistość zamazuje się, członków grupy zaczynają trapić przerażające halucynacje związane z przeszłymi doświadczeniami traumy. Pojawia się zagubiona zjawa małego chłopca, zakapturzeni mnisi wędrują po korytarzach, wykute w kamieniu upiorne twarze nagle ożywają, krew tryska z przegryzionej tętnicy szyjnej. Ostatnie 30-minut "So Above, So Below" to oniryczno-surrealistyczny koszmar rozpływający się w ciemnościach katakumb, wśród zatęchłych pomieszczeń, w których można odnaleźć zakurzony, ale wciąż dzwoniący telefon, stareńkie pianino, a nawet płonący samochód. Lubię takie podróże w nieznane.
Koh Tao: Śmierć w raju
Brytyjskie i tajskie media żyją morderstwem dwójki turystów na rajskiej wyspie Koh Tao, jednej z głównych atrakcji turystycznych Tajlandii. Stan faktyczny wygląda tak: David William Miller, lat 24 i Hannah Victoria Witheridge, lat 23 zostali zamordowani na plaży Sairee (wyspa Koh Tao, w pobliżu Koh Phangan) wczesnym rankiem pomiędzy 3 a 5 w nocy w poniedziałek 15 września 2014. Mężczyzna został znaleziony nagi z ranami na głowie i głębokim cięciem na szyi, Hannah miała zmiażdżoną twarz. Prawdopodobnie sprawca próbował ją przed śmiercią zgwałcić. Na miejscu przestępstwa znaleziono stringi, t-shirta, parę czarnych spodni, kalesony, zużytą prezerwatywę, a także okrwawioną motykę i worek na nawóz. W niedzielę David i Hannah bawili się na party mającym miejsce naprzeciw Ocean View Bungalow 30 metrów od miejsca zbrodni. Ciała dwójki turystów odkryli pracownicy z Birmy czyszczący plażę. Brutalne morderstwo zaszokowało mieszkańców Koh Tao, turystycznego raju słynącego z miejsc do nurkowania i imprez odbywających się w blasku Księżyca.
Z tego co się orientuję to na chwilę obecną ślady DNA na miejscu zbrodni nic nie dały, nikogo też nie aresztowano. Głównym podejrzanym jest mężczyzna z Azji, którego uchwyciła kamera CCTV z baru AC. Wysokość 160-170 cm, mężczyzna w krótkich spodenkach szedł w stronę cypla Jor Por Ror, czyli w tym samym kierunku co zamordowana para. Wrócił 50 minut później biegnąc w pośpiechu. Jak na razie przepytano ponad 20 osób w związku z podwójnym morderstwem, zwolniono też z powodu braku dowodów szóstkę mężczyzn z Birmy (trójka z nich piła alkohol blisko miejsca, gdzie bawili się David i Hannah). Wśród kręgu podejrzanych znalazł się też współlokator Davida, Christopher Alan Ware. Wyniki autopsji i badań DNA nie są "zadowalające". Próbki dane pobrane od szóstki mężczyzn z Birmy oraz Christophera Alana Ware nie pasują do DNA ze spermy znalezionej w ciele Hannah. W walizce Christophera śledczy odnaleźli spodnie, które rzekomo ubrudzone były krwią. Christopher miał je na sobie w noc morderstwa. Potem okazało się, że nie była to krew, ale chemiczna substancja. Christopher miał też blizny i zadrapania na ciele, ale wykazano, że pochodzą one z czasu przed morderstwami. David William Miller został zaatakowany od tyłu i próbował walczyć ze sprawcą, o czym świadczą rany defensywne i zadrapania na ciele. Wykryto u niego obecność wody w płucach. Natomiast Hannah Victorię Witheridge ktoś odciągnął z pierwotnego miejsca ataku. Narzędziem zbrodni okazała się ogrodnicza motyka. Po morderstwie wyspę zamknięto. Nikt nie mógł jej opuścić ani na nią dopłynąć promem. Lonely Planet mówi o Koh Tao (Wyspie Żółwi): "turkusowe wody", "neonowe korale" oraz "pulsująca zabawą scena imprezowa aktywna aż do rana". Nie ma to jak wakacje w Koh Tao.
Tajlandia. Egzotyczne miejsce uznawane przez biura podróży za wyjątkowo piękne. Miałem okazję być przez pewien czas w Bangkoku mając naście lat. Niemniej co rusz słyszę o makabrycznych morderstwach dokonywanych na cudzoziemcach w Tajlandii. 'Popularne' są chociażby 'samobójstwa' w hotelach: cudzoziemiec zostaje uduszony plastikową reklamówką albo ktoś podrzyna mu gardło, czasem jego ciało zostaje wyrzucone z balkonu, co od razu sugeruje upozorowanie samobójstwa. Takie przypadki miały chociażby miejsce w tym roku w Pattaya. Sprawa z Koh Tao jest intrygująca, będę śledził dalszy rozwój wydarzeń.
EDIT: Tajska policja podejrzewa, że sprawców mogło być kilku, a nie jeden. David walczył o życie swojej towarzyszki Hannah Witheridge, którą poznał w trakcie pobytu w Koh Tao. W 2006 roku 21-letnia Brytyjka Katherine Horton została zgwałcona i zamordowana na plaży Lamai na wyspie-kurorcie Samui. Sprawcami okazali się dwaj tajscy rybacy Bualoi Posit i Wichai SomKhaoyai. Obu skazano na śmierć, potem wyrok ów zmieniono na dożywocie. Do zabicia studentki psychologii sprawcy posłużyli się urwanym kijem od plażowego parasola. Natomiast do tej pory nie wykryto gwałciciela i mordercy 23-letniej Kirsty Jones, która została uduszona w 2000 roku w bazie trekkingowej Chiang Mai.
Pierwsze ślady: DNA ze spermy znalezionej w ciele Hannah porównano z DNA znalezionym na niedopałku papierosa odnalezionego 30-50 metrów od miejsca zbrodni. Pasowało do DNA dwóch mężczyzn, którzy podzielili się papierosem kiedy Hannah i David szli w kierunku miejsca w którym zostali zabici. Mogły być dwa narzędzia zbrodni: krew na motyce należała do Hannah, Davida zabito metalowym przedmiotem. Polowanie na morderców trwa. Dziwi mnie natomiast to, że tajska policja niemal z miejsca zakłada, że podwójnego morderstwa dokonali tani pracownicy z Myanmaru. Być może winni są Tajowie?
EDIT 2: W tej chwili dwaj główni podejrzani to obywatel Tajlandii i obywatel Myanmaru. Ustalono personalia mężczyzny z obrazu kamery CCTV. Był to przełożony głównego podejrzanego, którego obudziły odgłosy morderstwa. Nagroda za informacje, które przyczynią się do ujęcia sprawców wynosi obecnie 713,000 bahtów.
EDIT 3: Tajska policja twierdzi, że Hannah Witheridge została dwukrotnie zgwałcona, a potem zamordowana przez dwóch sprawców. Trzeci obserwował morderstwo. Poszukiwani są trzej mężczyźni, którzy przebywali w sklepie na Sairee Beach w pobliżu miejsca morderstwa. Być może schwytanie sprawców to już kwestia czasu.
EDIT 4: Aresztowano dwóch obywateli Myanmaru, Wina i Zawa (obaj w wieku 21 lat). Oboje pracowali wcześniej na rajskiej wyspie Koh Tao. Młodzi mężczyźni przyznali się do zgwałcenia i zamordowania Hannah Witheridge i zamordowania Davida Millera 15 września 2014 roku. Trzeci mężczyzna Mao miał obserwować zdarzenie, ale nie został jeszcze schwytany. Tajska policja twierdzi, że DNA sprawców pasuje do DNA znalezionego na ciele Witheridge. Zobaczymy jak się dalej sprawa rozwinie. Tajlandia desperacko próbuje dbać o wizerunek krytykowana przez UK za opieszałość.
środa, 17 września 2014
Karl Denke, kanibal z Ziębic
Przeczytałem ostatnio artykuł w Gazecie Wyborczej o Aaronie Kośmińskim, polskim Żydzie, który obecnie stał się głównym kandydatem na wiktoriańskiego seryjnego mordercę Kubę Rozpruwacza. Kośmiński urodził się w Kłodawie, ale słynne z kopalni soli wielkopolskie miasteczko bynajmniej nie jest dumne z takiego mieszkańca. Urzędnicy twierdzą, że żadnej ekspozycji na temat Kuby Rozpruwacza w Kłodawie nie będzie. No bo w końcu z czego tu być dumnym? Poza tym miejsce, gdzie urodził się Kośmiński prawdopodobnie nie zachowało się do dzisiejszych czasów. Na myśl przyszły mi jednak dolnośląskie Ziębice, w których zamieszkiwał niemiecki kanibal i seryjny morderca Karl Denke. I to o nim mam zamiar dzisiaj napisać.
Karl Denke urodził się 12 sierpnia 1870 roku w Oberkunzendorf (obecnie Kalinowice Górne) w pobliżu dzisiejszych Ziębic. Ongiś Ziębice nazywały się Munsterberg i wchodziły w skład Niemiec. Tam też zamieszkiwał i mordował. Dokładna liczba ofiar Denkego nie jest znana - szacuje się, że w swoim domostwie na ulicy Stawowej zabił ponad 30 ludzi, głównie ubogich włóczęgów i bezdomnych. Prawdopodobnie pierwszą ofiarą Karla była 25-letnia Emma Sander, którą zamordował w 1909 roku. Bogobojny Ojczulek (Papa) Denke przez wiele lat praktykował kanibalizm, a ludzkie mięso (jako "mięso wieprzowe" bez kości) podobno sprzedawał na dwóch halach targowych we Wrocławiu. Grał na organach w lokalnym kościele, był lubiany przez mieszkańców Munsterberg (Ziębic), stronił od alkoholu i kobiet. 21 grudnia 1924 roku woźnica imieniem Gabriel usłyszał płacz i krzyki o pomoc dochodzące z pokoju Denkego. Ruszył na pomoc i zauważył zataczającego się i obficie krwawiącego z głowy młodego mężczyznę Vincenza Oliviera. Tenże zanim padł na podłogę nieprzytomny wymamrotał, że Denke zaatakował go siekierą. W gazetach pisano również, że krwawiący Vincenz Olivier sam dobiegł na posterunek policji (druga wersja wydarzeń). Policja wnet aresztowała poczciwego Ojczulka Denke. W jego mieszkaniu na parterze oraz w szopie odnaleziono kości, kawałki peklowanego mięsa oraz męskie ubrania. Znaleziono również notatnik z nazwiskami 21 ofiar mordercy. Tutaj warto nadmienić, że choć Denke nadal mieszkał w swoim domostwie to musiał je sprzedać z powodu galopującej inflacji. Po zatrzymaniu Karl twierdził, że zaatakował Vincenza, bo włóczęga po otrzymaniu jałmużny próbował go okraść. Denke powiesił się na własnej apaszce w swojej celi krótko po zatrzymaniu.
Jak napisano w artykule z 30 lipca 1999 roku w Gazecie Wrocławskiej: 24 grudnia 1924 roku w mieszkaniu Karla Denke i jego szopie "znaleziono liczne naczynia z zapeklowanym ludzkim mięsem, aparaturę do produkcji mydła, przygotowane do obróbki kości ludzkie. Na ścianie wisiały tuziny pasków, szelek i sznurowadeł z ludzkiej skóry. Szafę zapełniały liczne, zakrwawione ubrania, wśród nich jedna spódnica. Na parapecie i stole leżały różnorodne dokumenty i kwity na nazwiska osób zwolnionych z więzień lub szpitali. Badania zapeklowanego mięsa przeprowadzone we Wrocławiu przez chemików sądowych potwierdziły, że było ono pochodzenia ludzkiego. Ostatecznie policji udało się zidentyfikować 20 ofiar ziębickiego kanibala. Przypuszczano jednak, że Karl Denke zabił, poćwiartował, zapeklował i przerobił na produkty przeszło 40 osób." Denke jak widać w ćwiartowaniu zwłok nie ustępował innym niemieckim kanibalom i seryjnym mordercom, Fritzowi Haarmanowi ('Rzeźnik z Hannoveru') i Georgowi Karlowi Grossmannowi ('Rzeźnik z Berlina'). Denkemu została poświęcona wystawa w ziębickim Muzeum Sprzętu Domowego, której inicjatorką była kustosz Lucyna Biały. Co ciekawe profesor Tadeusz Dobosz w 2013 roku przypadkowo odnalazł na śmietniku przy kampusie w Akademii Medycznej we Wrocławiu stare przeźrocza ze spraw kryminalnych z okolic Wrocławia sprzed 100 lat, w tym zdjęcia z wizji lokalnej u Karla Denke. Na przeźroczach można znaleźć chociażby stół z kawałkami peklowanego ludzkiego mięsa. Przeźrocza owe można obejrzeć w Muzeum Medycyny Sądowej we Wrocławiu.
Warto przeczytać poniższy artykuł:
http://www.express-miejski.pl/wiadomosc/12913,horror-na-slajdach-znalezionych-na-smietniku
Na zdjęciach dom Karla Denke obecnie, Ojczulek Denke (dwa zdjęcia post-mortem, nie natrafiłem na absolutnie żadną fotografię zrobioną Denkemu za życia, zresztą podobnie ma się sprawa z Kośmińskim), pokój w których dokonywał zbrodni oraz płaty ludzkiego mięsa i kości znalezione w jego mieszkaniu w trakcie przeszukania. Stare sprawy kryminalne są ze wszech miar fascynujące.
niedziela, 14 września 2014
Calm Hatchery, Vesania i Vader w Eskulapie, 13 września 2014 (fotorelacja)
12 września 2014 roku ruszyła trasa Blitzkrieg VII (Wojna Błyskawiczna) 2014 rozpoczynając się we Wrocławiu. Nie mogłem sobie odmówić zobaczenia po raz wtóry na żywo legendy polskiego death metalu Vader, zatem stawiłem się w poznańskim Eskulapie.
Koncert rozpoczął się punktualnie o 19. Nie zdążyłem nawet zerknąć na stanowisko z merchem (uczyniłem to później), bo prawie natychmiast poleciałem zobaczyć jak prezentują się na scenie death metalowcy z Calm Hatchery. Będąc szczerym nie słyszałem ich muzyki poza wybiórczymi kawałkami na Youtube. Po 'tradycyjny' death metal sięgam obecnie sporadycznie preferując dźwięki black death metalowej rzezi o zacięciu okultystycznym. Niemniej koncertu Calm Hatchery wysłuchałem z rosnącym zainteresowaniem. Grupa skupiła się na promocji najnowszego krążka "Fading Reliefs", którego premiera jest dzisiaj. Zagrali z niego m.in. "Blessing Mantra" (do którego powstał teledysk) i poświęcony powstańcom warszawskim "Bomby nad Warszawą". Nowej płyty jej nie nabyłem, ale to co pokazali na koncercie przekonało mnie żeby w przyszłości rozważyć jej zakup. Ciekawie zaaranżowany, zróżnicowany, mocny i intensywny death metal z doskonałą pracą perkusji, bogatą paletą gitarowego riffowania i zmiennością temp. Na sam koniec występu Calm Hatchery growler zespołu Szczepan wykonał udany stage diving.
Vesania również zaczęła grać punktualnie. Przestałem śledzić poczynania tej grupy od albumu "God the Lux" (2005), niemniej byłem ciekaw jak kapela Oriona (gitarzysty Behemoth) i Daraya (eks-perkusisty Vader) zaprezentuje się na żywo. Gdy już zaczęli grać to pierwsze co mi się rzuciło w oczy to intrygujący image sceniczny muzyków Vesania. Przykuwał uwagę zwłaszcza basista Vesanii Heinrich odziany w skórzany wojskowy mundur z corpsepaintem na twarzy. W pewnym momencie oddał nawet strzał z Lugera w kierunku Oriona. Z rezerwą podchodzę do bombastycznego symfonicznego black metalu a la Dimmu Borgir, ale muszę przyznać, że Vesania daje naprawdę profesjonalne i zaskakujące koncerty. Ich muzyka kojarzy mi się z nawiedzonym lunaparkiem, zwyrodniałym teatrem, karnawałem obłąkańców, złośliwym chichotem przerażającego błazna. Dało się tą psychotyczną atmosferę nieco odczuć na wczorajszym koncercie Vesania.
Vader widziałem na przestrzeni lat parę razy np. w 2007 roku w Zeppelin Hall w ramach Wojny Błyskawicznej IV. To że death metalowe komando Piotra Wiwczarka daje intensywne i mordercze koncerty wiadomo od dawna. Oczywiście Vader skupił się na graniu kawałków z ostatniego (bardzo udanego zresztą) krążka zespołu "Tibi Et Ingi" (2014), ale zagrane zostały też numery np. z "The Ultimate Incantation" (1992), "De Profundis" (1995) czy "Back to the Blind" (1997). W trakcie koncertu Vader młyn pod sceną był niesamowity; dla spotęgowania nastroju nie obyło się też bez ognistych wyziewów i obłoków pary. Podczas gigu były chyba jakieś problemy techniczne, zespół ze 2-3 razy na krótko schodził ze sceny, niemniej muszę przyznać, że Vader nadal potrafi precyzyjnie ciąć i niszczyć małżowiny uszne intensywną death metalową nawałnicą. Ogromne obycie sceniczne, dobra interakcja z fanami, bezlitosne blasty brytyjskiego pałkera Vader Jamesa Stewarta podsycające szaleństwo... dokładnej kolejności set-listy nie pamiętam, ale na pewno zagrali "Carnal", "Dark Age", "Sword of the Witcher", "Abandon All Hope", "Go to Hell", "Silent Empire", "Triumph of Death", "Sothis", "Return to the Morbid Reich", "Where Angels Weep", "The End", "Come and See My Sacrifice", "Cold Demons", "The Eye of the Abyss", "The End" i na bis "Necropolis".
Koncert rozpoczął się punktualnie o 19. Nie zdążyłem nawet zerknąć na stanowisko z merchem (uczyniłem to później), bo prawie natychmiast poleciałem zobaczyć jak prezentują się na scenie death metalowcy z Calm Hatchery. Będąc szczerym nie słyszałem ich muzyki poza wybiórczymi kawałkami na Youtube. Po 'tradycyjny' death metal sięgam obecnie sporadycznie preferując dźwięki black death metalowej rzezi o zacięciu okultystycznym. Niemniej koncertu Calm Hatchery wysłuchałem z rosnącym zainteresowaniem. Grupa skupiła się na promocji najnowszego krążka "Fading Reliefs", którego premiera jest dzisiaj. Zagrali z niego m.in. "Blessing Mantra" (do którego powstał teledysk) i poświęcony powstańcom warszawskim "Bomby nad Warszawą". Nowej płyty jej nie nabyłem, ale to co pokazali na koncercie przekonało mnie żeby w przyszłości rozważyć jej zakup. Ciekawie zaaranżowany, zróżnicowany, mocny i intensywny death metal z doskonałą pracą perkusji, bogatą paletą gitarowego riffowania i zmiennością temp. Na sam koniec występu Calm Hatchery growler zespołu Szczepan wykonał udany stage diving.
Vesania również zaczęła grać punktualnie. Przestałem śledzić poczynania tej grupy od albumu "God the Lux" (2005), niemniej byłem ciekaw jak kapela Oriona (gitarzysty Behemoth) i Daraya (eks-perkusisty Vader) zaprezentuje się na żywo. Gdy już zaczęli grać to pierwsze co mi się rzuciło w oczy to intrygujący image sceniczny muzyków Vesania. Przykuwał uwagę zwłaszcza basista Vesanii Heinrich odziany w skórzany wojskowy mundur z corpsepaintem na twarzy. W pewnym momencie oddał nawet strzał z Lugera w kierunku Oriona. Z rezerwą podchodzę do bombastycznego symfonicznego black metalu a la Dimmu Borgir, ale muszę przyznać, że Vesania daje naprawdę profesjonalne i zaskakujące koncerty. Ich muzyka kojarzy mi się z nawiedzonym lunaparkiem, zwyrodniałym teatrem, karnawałem obłąkańców, złośliwym chichotem przerażającego błazna. Dało się tą psychotyczną atmosferę nieco odczuć na wczorajszym koncercie Vesania.
Vader widziałem na przestrzeni lat parę razy np. w 2007 roku w Zeppelin Hall w ramach Wojny Błyskawicznej IV. To że death metalowe komando Piotra Wiwczarka daje intensywne i mordercze koncerty wiadomo od dawna. Oczywiście Vader skupił się na graniu kawałków z ostatniego (bardzo udanego zresztą) krążka zespołu "Tibi Et Ingi" (2014), ale zagrane zostały też numery np. z "The Ultimate Incantation" (1992), "De Profundis" (1995) czy "Back to the Blind" (1997). W trakcie koncertu Vader młyn pod sceną był niesamowity; dla spotęgowania nastroju nie obyło się też bez ognistych wyziewów i obłoków pary. Podczas gigu były chyba jakieś problemy techniczne, zespół ze 2-3 razy na krótko schodził ze sceny, niemniej muszę przyznać, że Vader nadal potrafi precyzyjnie ciąć i niszczyć małżowiny uszne intensywną death metalową nawałnicą. Ogromne obycie sceniczne, dobra interakcja z fanami, bezlitosne blasty brytyjskiego pałkera Vader Jamesa Stewarta podsycające szaleństwo... dokładnej kolejności set-listy nie pamiętam, ale na pewno zagrali "Carnal", "Dark Age", "Sword of the Witcher", "Abandon All Hope", "Go to Hell", "Silent Empire", "Triumph of Death", "Sothis", "Return to the Morbid Reich", "Where Angels Weep", "The End", "Come and See My Sacrifice", "Cold Demons", "The Eye of the Abyss", "The End" i na bis "Necropolis".
środa, 10 września 2014
Bernd Heinrich "Wieczne życie: O zwierzęcej formie śmierci" - recenzja
Skromna książeczka emerytowanego biologa Bernda Heinricha rzuciła mi się w oczy za sprawą genialnej okładki. Przeczytałem o czym jest i wiedziałem, że muszę ją kupić i koniecznie przeczytać. Parę lat temu zagłębiłem się w świat "Trupiej farmy" za sprawą wyrazistej książki osteologa Billa Bassa. Zaintrygował mnie proces analizy stopnia rozkładu ludzkich zwłok w oparciu o aktywność owadów i ich larw. "Wieczne życie: O zwierzęcej formie śmierci" także zahacza o śmierć, ale tym razem w ekosystemach zwierzęcych. Heinrich poświęca tę krótką, ponad 200-stronicową książeczkę padlinożercom dbającym o to, by ze śmierci narodziło się życie, istotom wyspecjalizowanym w usuwaniu zwierzęcych zewłoków, a także wydalonych ekskrementów. Autor z ogromną precyzją omawia ich padlinożerną aktywność czasem nie oszczędzając raczej obrazowych opisów.
Najpierw poznajemy chrząszcze grabarze, które z wprawą grzebią truchła najrozmaitszych ssaków i ptaków. Dowiadujemy się o kolorowych muchach plujkach, które składają jaja na padlinie po to by mogły pojawić się i ucztować żarłoczne czerwie. Z ptaków padlinożernych (czyścicieli trupów) mowa jest m.in. o krukach, srokach, wronach i sępach. W bogatym uniwersum padlinożerców nie może także zabraknąć ssaków (wilki, hieny, szakale, lisy, itd.) Docieramy też do dna głębin oceanicznych, gdzie rozmaite organizmy w powolnym tempie konsumują opadłe tam zewłoki wielorybów czy płetwali błękitnych. Larwy żerdzianek i chrząszczy z rodziny kornikowatych i bogatkowatych pożerają od wewnątrz obumarłe pniaki drzew. Łososie po przepłynięciu do miejsca narodzin i odbyciu tarła masowo umierają - tak jakby wszystkie zmówiły się, by popełnić samobójstwo. Na wydatnych ekskrementach słoni pasą się rozmaite żuki gnojowe, które usiłują uszczknąć kawałek gnoju dla siebie lepiąc z niego kulkę i pchając przed siebie. Padlinożerna menażeria jest okazała i ze wszech miar interesująca.
Bernd Heinrich poświęcił lata na studiowanie zwierzęcej śmierci. Uważnie obserwował jak padlinożercy zajmują się zwierzęcymi zewłokami poddając je swoistemu recyklingowi. Oczyszczają biosferę, by zapewnić w niej miejsce na nowe życie. Transformacja jest w tym przypadku słowem-kluczem. Przykładowo zewłok myszy zostaje pożarty przez bakterie gnilne i czerwie. I ta zjedzona mysz stanie się np. żukiem czy częścią orła bielika. Natura nie lubi marnowania zasobów. Larwy zjadają ścierwo skunksa, a potem opuszczają miejsce posiłku udając się wszystkie w jedną stronę - w kierunku słońca. O niektóre zewłoki (zwłaszcza letnią porą) rywalizują rozmaici padlinożercy. Niestety wielu padlinożercom grozi obecnie wyginięcie np. sępom czy kondorom. Ludzie wytrzebili zwierzęcą padlinę, którą się one żywią. Ci sami ludzie, którzy pompują zmarłych formaldehydem, aby zapobiec procesowi gnicia, umieszczają zwłoki w zalutowanych stalowych trumnach i grzebią je na gruntach, które równie dobrze mogły by zostać wykorzystane pod agrokulturę. Dlatego też coraz większym powodzeniem zaczyna cieszyć się tzw. zielony pogrzeb. Fascynująca książeczka (wydawnictwo Wołowiec).
Najpierw poznajemy chrząszcze grabarze, które z wprawą grzebią truchła najrozmaitszych ssaków i ptaków. Dowiadujemy się o kolorowych muchach plujkach, które składają jaja na padlinie po to by mogły pojawić się i ucztować żarłoczne czerwie. Z ptaków padlinożernych (czyścicieli trupów) mowa jest m.in. o krukach, srokach, wronach i sępach. W bogatym uniwersum padlinożerców nie może także zabraknąć ssaków (wilki, hieny, szakale, lisy, itd.) Docieramy też do dna głębin oceanicznych, gdzie rozmaite organizmy w powolnym tempie konsumują opadłe tam zewłoki wielorybów czy płetwali błękitnych. Larwy żerdzianek i chrząszczy z rodziny kornikowatych i bogatkowatych pożerają od wewnątrz obumarłe pniaki drzew. Łososie po przepłynięciu do miejsca narodzin i odbyciu tarła masowo umierają - tak jakby wszystkie zmówiły się, by popełnić samobójstwo. Na wydatnych ekskrementach słoni pasą się rozmaite żuki gnojowe, które usiłują uszczknąć kawałek gnoju dla siebie lepiąc z niego kulkę i pchając przed siebie. Padlinożerna menażeria jest okazała i ze wszech miar interesująca.
Bernd Heinrich poświęcił lata na studiowanie zwierzęcej śmierci. Uważnie obserwował jak padlinożercy zajmują się zwierzęcymi zewłokami poddając je swoistemu recyklingowi. Oczyszczają biosferę, by zapewnić w niej miejsce na nowe życie. Transformacja jest w tym przypadku słowem-kluczem. Przykładowo zewłok myszy zostaje pożarty przez bakterie gnilne i czerwie. I ta zjedzona mysz stanie się np. żukiem czy częścią orła bielika. Natura nie lubi marnowania zasobów. Larwy zjadają ścierwo skunksa, a potem opuszczają miejsce posiłku udając się wszystkie w jedną stronę - w kierunku słońca. O niektóre zewłoki (zwłaszcza letnią porą) rywalizują rozmaici padlinożercy. Niestety wielu padlinożercom grozi obecnie wyginięcie np. sępom czy kondorom. Ludzie wytrzebili zwierzęcą padlinę, którą się one żywią. Ci sami ludzie, którzy pompują zmarłych formaldehydem, aby zapobiec procesowi gnicia, umieszczają zwłoki w zalutowanych stalowych trumnach i grzebią je na gruntach, które równie dobrze mogły by zostać wykorzystane pod agrokulturę. Dlatego też coraz większym powodzeniem zaczyna cieszyć się tzw. zielony pogrzeb. Fascynująca książeczka (wydawnictwo Wołowiec).
Subskrybuj:
Posty (Atom)