środa, 12 lutego 2014

Warfist i Eteritus - recenzje

























Dostałem dwa kolejne rodzime wydawnictwa metalowe do recenzji, co mnie cieszy. Zacznijmy od Eteritus:

Eteritus "Tales of Death" (2014) - Wpierw krótko o biografii zespołu, aby czytelnikom mojego bloga go pokrótce przedstawić. Parające się old-schoolowym death metalem toruńskie trio Eteritus tworzą gitarzysta Zimny, perkusista Nitro, basista Greg i wokalista/gitarzysta Liam. Ich mcd "Tales of Death" ukaże się 14 lutego dzięki Wydawnictwu Muzycznemu Psycho. Jestem po kilkukrotnym przesłuchaniu "Tales of Death" i muszę przyznać, że 4 utwory zawarte na debiucie Eteritus pięknie masakrują moje uszy. Każda z tych kompozycji jest niczym uderzenie młotkiem w twarz. Mięsiste i miażdżące riffy, mocarny growling przypominający mi nieco bestialstwo wokalne Jan-Chrisa de Koeijera z holenderskiego Gorefest, nadto lepka pajęczyna ciemności spowijająca te dźwięki. Dźwięki, które są po prostu niczym innym, jak pieprzonym death metalowym walcem w starym stylu. Jeśli mówią wam coś takie nazwy jak Unleashed, Grave, Morgoth, Gorefest, Entombed czy Bolt Thrower to zainteresujcie się Eternitus. Kapela co prawda młoda stażem, ale w pełni profesjonalna i może w przyszłości namieszać na rodzimej scenie metalowej, czego im życzę.

Warfist "The Devil Lives in Grünberg" (2014) - Kolejny smakowity ochłap metalowego hałasu z Wydawnictwa Muzycznego Psycho. Warfist z Zielonej Góry po kilku demach, ep-ce i splitach wreszcie debiutuje pełnometrażowym materiałem. Na "The Devil Lies in Grünberg" znalazło się 11 agresywnych kompozycji bluźnierczego black/thrash metalowego wyziewu. Nie ma tutaj mowy o technicznej masturbacji, muzyka Warfist ma chłostać po mordzie. I chłoszcze bez skrupułów. Oczywiście od razu daje się wyczuć inspiracje Venom, Sodom czy wczesnego Bathory, jednakże najnowszy materiał Warfist to ze wszech miar udany powrót do przeszłości, swoista próba uchwycenia specyficznego klimatu sceny metalowej lat 80-tych, za którym tęskni tak wielu starszych stażem maniaków. Dobra, klarowna i cholernie energetyczna produkcja, chwytliwe, acz pełne agresji riffy, świetna praca perkusisty, wreszcie mocne, pełne jadu wokale. Czego chcieć więcej? Wraz z Voidhanger "Working Class Misanthropy" oraz Evil Machine "War in Heaven" rodzime podium, jeśli chodzi o old-schoolowe napierdalanie.

Na sam koniec dodam, że zaintrygowało mnie tło historyczne kawałka "1665-The Last Pyre". I rzeczywiście w lutym 1665 roku Elżbieta Grasse z Nietkowa (51 lat) została spalona na stosie jako czarownica. Tak zeznały trzy inne kobiety: Anna Klich, Anna Stach i Urszula Gutsche. Przed śmiercią Elżbieta Gasse na polecenie świeckich sędziów zielonogórskiego Trybunału była torturowana. Tortury sprawiły, że przyznała się do służenia Szatanowi i uczestnictwa w sabatach, mimo że była gorliwą katoliczką. Przychodził do niej diabeł ('wędrowny czeladnik') imieniem Martin, z którym uprawiała nierząd. W dodatku niecny czort smarował jej czoło i piersi maścią czarownic. Pomimo że umęczona torturami Elżbieta odwołała potem swoje zeznania stos z nią zapłonął 6 lutego 1665 roku. Według źródeł historycznych Elżbieta Grasse jako ostatnia została osądzona za czary w masowych procesach sprzed czterech wieków. O haniebnych zielonogórskich procesach mówi rękopis zatytułowany "Extract protocolli Judycij Grunbergensis ex actis Inquisitionalibus et Procesu criminali contra Malefacias de Annie 1663, 1664, 1665".

http://www.mzl.zgora.pl/index.php?url=skarby_kolekcji7

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz