piątek, 7 lutego 2014

Los Violadores/ Mad Foxes (1981) - recenzja
















Stiletto. Zapamiętajcie ten przydomek. Na Stiletto nie ma mocnych. Zwłaszcza gdy rzuca ręcznym granatem w szkole dla uczniów karate krzycząc: "Hej dranie! Mam dla was mały prezent". "Mad Foxes" Paula Grau trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć. To jeden z moich ulubionych "złych" filmów, obłąkańcze kino eksploatacji tak absurdalne, że nieodparcie zabawne. I dlatego też słusznie otoczone swoistym kultem wśród miłośników celuloidowej tandety. Wreszcie mogę się delektować tym arcywulgarnym filmem eksploatacji w zaciszu domowym, bo doczekałem się DVD.

Hal Martin mknie swoim sportowym samochodem przez hiszpańskie miasto, obok 18-letnia dziewczyna Babsy, którą poderwał. Filmowego protagonistę zagrał Jose Gras, znany z tandetnego horroru o zombies "Night of the Zombies" (1981, reż. Bruno Mattei). W tle przygrywa kawałek "Easy Rocker" szwajcarskich weteranów heavy metalu/hard rocka Krokus (koszulkę z tym zespołem nosiła upośledzona umysłowo dziewczyna w "Gummo" Harmony Korine, ot, mała dygresja). Martin wraz z Babsy zatrzymują się na światłach i wtedy po raz pierwszy stykają się z motocyklowym gangiem. Lider motocyklistów pluje Martinowi w twarz. W odpowiedzi Hal zajeżdża drogę jednemu z motocyklistów, a ten ginie w eksplozji uderzając w inne auto. Potem para protagonistów jedzie do nocnego klubu, gdzie bawi się w najlepsze. Musicie wiedzieć, że klub nazywa się Wielkie Jabłko, a do barmanki imieniem Rosie wystarczy krzyknąć, że jest się suchym (szampan od razu serwowany). Hal wyciąga whisky ze skrytki, bo chce upić Babsy, która jest dziewicą. W końcu wychodzą z klubu wciąż popijając whisky i napotykają na znajomy gang. Motocykliści biją Hala, a Babsy brutalnie gwałcą. Raz na zawsze koniec z dziewictwem. Po wizycie w szpitalu Hal wraca do domu i dzwoni po kumpli karateków. Trzeba dać wycisk motocyklistom, którzy chowają w amfiteatrze zmarłego kumpla. Chowają poprzez owinięcie go w nazistowską flagę i spalenie ciała. Wnet pojawiają się Hal i karatecy, po czym dochodzi do żałosnej kopaniny w trakcie której jeden z krewkich karateków kastruje bossa motocyklistów wpychając mu uciętego penisa do ust. Motocykliści odpowiadają masowym mordem dokonanym na 'wojownikach' (granat ręczny i karabiny w użyciu), a później zaczynają polować na Hala i jego sportowe auto (po masakrze w willi rodziców herosa role się odwrócą)...

Poprzestanę dalej na opisie fabuły, ale dzieje się jeszcze wiele. Absurd goni absurd, w dodatku "Mad Foxes" obfituje w odważne sceny erotyczne i gore. 77 minut obleśnego kina z histerycznym angielskim dubbingiem i koszmarnym aktorstwem. Ale to nie ma znaczenia, gdyż "Los Violadores" zobaczyć po prostu trzeba. Swastyki na ramionach motocyklistów w pomieszczeniach, a ich brak w scenach na świeżym powietrzu - o takim stężeniu absurdu mówimy. Nie sposób w trakcie seansu nie śmiać się jak szalony. "Los Violadores" nie da się ot tak sobie zapomnieć. Ktokolwiek obejrzy ów film to zostanie nim naznaczony. Coś o tym wiem. :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz