środa, 16 lipca 2014

Reise nach Agatis/ Voyage to Agatis (2010) - recenzja

Znowu coś mnie podkusiło, aby sięgnąć po transgresywne kino grozy tajemniczego Mariana Dory. Kiedyś lubowałem się w horrorowej ekstremie i brutalnym gore, oglądałem takie filmy z zapamiętaniem, ale w końcu przyszło tzw. zmęczenie materiału, a w filmowej grozie coraz częściej zacząłem szukać... napięcia, klimatu. W każdym bądź razie Marian Dora przejął schedę po Jörgu Buttgereitcie ("Nekromantik", "Schramm") jako jeden z czołowych ekstremistów współczesnego niemieckiego horroru. W odróżnieniu od trzy godzinnego "Melancholie der Engel" (2009) "Voyage to Agatis" trwa zaledwie 74 minuty czyli mniej więcej tyle co czas trwania statystycznego pinku eiga. Tym razem Dora zaczerpnął nieco z "Waves of Lust" (1975) Ruggero Deodato - filmu dla którego źródłem inspiracji był z kolei "Rejs" (1965) Romana Polańskiego. "Voyage of Agatis" powstał zaledwie w ciągu dwóch dni (Roger Corman byłby dumny!), a nakręcono go w Chorwacji. Tak jak w przypadku krótkiego metrażu Mariana Dory "Carribean Sunrise" (2003) mamy tutaj do czynienia z miksem onirycznego nastroju z seksualnym sadyzmem.

W prologu pewna ciemnowłosa turystka zostaje zarżnięta na plaży przez nieznanego sprawcę. Jej krew barwi szumiące morskie fale. Potem pojawiają się lalki zatopione w morzu. Poznajemy dwójkę głównych bohaterów, parę sadomasochistycznych kochanków Rafaela (Thomas Goersch) i Isabel (Tatjana Mueller), których związek toczy korozja. Wieczorem w kawiarence Rafael zapoznaje słowiańską blondynkę imieniem Lisa (Janna Lisa Dombrowsky). Nieświadoma zagrożenia Lisa zgadza się popłynąć z Rafaelem i Isabel w rejs ich jachtem. Obie zaczynają zabiegać o względy megalomańskiego kraut wieprza. A Rafael nie lubi, gdy kobieta mu odmawia. To odrażający seksualny sadysta o czym szybko przekona się Lisa. Film zakończy akt przerażającego okaleczania i morderstwa będący swoistym oczyszczeniem dla Rafaela, ale wcześniej nie obejdzie się bez serii tortur.

Marian Dora jak zwykle amoralny. Jego filmy trochę przypominają mi nihilistyczne kino japońskiego reżysera Katsuyi Matsumury (a zwłaszcza trzy pierwsze części trylogii "All Night Long"). Podobna mizantropia i okrucieństwo, podobne czerpanie przyjemności z sadystycznej brutalności wobec innych. Po to by się dobrze bawić, ale też po to by złagodzić własne cierpienie. Aby tego dokonać trzeba zniszczyć 'niewinność'. Poetyckie torture porn dla wytrwałych z dużą dawką nagości, kompletna antyteza rozrywki pulsująca od zwyrodniałej mizoginii. Na okrasę pocztówkowe ujęcia Chorwacji i kilka pięknych partii skrzypcowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz